Dzień pierwszy - dojazdowy, czyli piątek. Był mokry. Ja przyjechałem w sobotę rano. Miejscami w mżawce z cichą nadzieją, że dalej będzie lepiej. Było gorzej. Dużo gorzej.
Nie zniechęcało to dokumentalistów.
W programie było zwiedzanie Muzeum Lotnictwa. Dobrze, że część eksponatów była pod dachem. Lało coraz mocniej.
Plener można było oglądać tylko z drzwi hali.
Wśród eksponatów był też taki Buick. Amerykańskiego generała lotnictwa. Ramkę mu wgięli to dał furę do muzeum.
W krótkich chwilach, kiedy ulewa przechodziła w kapuśniak można było zobaczyć jeszcze takie paskudy.
Jeszcze ujęcie naszych autek przy lotniczym złomie.
Tak chodząc po muzeum dopadł nas wilczy głód, więc pojechaliśmy na obiad do oberży "Wilczy głód". Tam odbył się pojedynek obiektywów.
Wieczorem głos zabrał Prezes.
I nagle okazało się, że mamy dwóch prezesów w tym jeden Honorowy.
Już myśleliśmy tylko o jednym..
Kiedy organizatorzy zaczęli nas męczyć konkursami.
Niektórzy wspomagali się Wikipedią, ale było to surowo ścigane.
Jeszcze flaga została przekazana w ręce Marka i w przyszłym roku spotykamy się w Jeleniej Górze lub okolicy.
No i wreszcie można było zbudować piwną wieżę.
I ruszyć na prosiaka.
Dzień trzeci - pogodny. Ranek powitał nas słońcem.
Jeszcze tylko konkurs na najładniejsze auto zlotu. Został nim nasz pilot. Chevy. Należało mu się za wspaniałe przeprowadzenie kolumny przez Kraków.
No i na koniec płyta rynku w Myślenicach.
Telewizor.
Wracając do domu, bez dachu, taka łaskawa się zrobiła aura, rozmyślałem o tym, że jak się chce, to można zrobić kapitalną imprezę nawet bez wsparcia pogodowego. Bo pogoda ducha jest najważniejsza, a tej tej było sporo.
Dziękuję za fajną imprezę.
Offline